Kilka słów o samplingu i fonogramach czyli co mnie uwiera w prawie autorskim.
Zazwyczaj gdy spotykam się ze stwierdzeniem, że prawo autorskie zupełnie nie nadąża za rozwojem technologicznym, delikatnie oponuję, ponieważ z mojego doświadczenia wynika, że nie jest aż tak źle. Podstawowe konstrukcje, a w szczególności definicja utworu, są moim zdaniem na tyle elastyczne i dobrze sformułowane, że przy rozsądnej wykładni radzą sobie z wyzwaniami współczesności.
Jest jeden wyjątek.
Mój sprzeciw budzi zakres ochrony fonogramów, który może prowadzić do sytuacji, w której twórca utworu posługujący się metodą samplingu nie musi obawiać się naruszenia praw autora utworu ani praw artystów wykonawców, a jedynie praw producenta fonogramu. Kiedy może dojść do takiej sytuacji?
Najpierw pokrótce przypomnę na czym polega sampling. Sampel to po angielsku „próbka”, „wycinek”. Może to być pojedynczy nagrany dźwięk albo fragment nagrania. Taki sampel staje się integralną częścią nowego utworu. Samplowanie może oznaczać skorzystanie z trzech warstw nagrania, które mogą stanowić odrębne dobra chronione: utwór, artystyczne wykonanie oraz fonogram w rozumieniu prawa autorskiego. Przy czym każde z tych dóbr ma inny zakres ochrony.
W przypadku utworu chroniony jest fragment, który stanowi przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze. Najogólniej rzecz ujmując w przypadku utworów muzycznych będzie to moim zdaniem skończona myśl muzyczna. Ochronę artystycznych wykonań wyznacza zakres ochrony utworów, ponieważ zgodnie z definicją artystycznego wykonania, chronione jest „wykonanie utworu lub dzieła sztuki ludowej”. Zatem nieco szerszy zakres ochrony artystycznych wykonań jest usprawiedliwiony chęcią docenienia oryginalnego charakteru wykonań melodii ludowych, które należą do domeny publicznej.
W związku z powyższym, jeżeli twórca nowego utworu sampluje do niego fragment myśli muzycznej (np. jeden dźwięk), to co do zasady (i z kilkoma zastrzeżeniami, o których nie sposób tu wyczerpująco napisać) nie musi się obawiać naruszenia praw twórcy i artystów wykonawców.
Polski ustawodawca w definicji fonogramu także odwołał się do pojęcia utworu. W prawie międzynarodowym zaś definicje fonogramu odnoszą się do artystycznego wykonania, nie precyzując przedmiotu tego wykonania. Polski kierunek wydaje się bardziej słuszny, szczególnie w kontekście muzyki współczesnej. Tam częstokroć mamy do czynienia z utrwaleniami utworów, które powstają jako układ sampli i są ustalane od razu w postaci fonogramu, bez konieczności ich wykonania przez artystę wykonawcę.
Definicja fonogramu odnosi się jednak nie tylko do utworów, ale także do zjawisk akustycznych, czyli obejmuje nagrania wszelkich dźwięków, które się „wydarzyły”, np. szelestu liści, huku wodospadu, rozmów czy szmeru ulicy.
Także Konwencja Rzymska oraz traktat WIPO stanowią, że fonogramem jest pierwsze utrwalenie „innych dźwięków”.
Ochronie mogą zatem podlegać nagrania niechronionych elementów utworów i ich wykonań, a także utrwalenia dźwięków, które nie są częścią jakiegokolwiek utworu. Tak szeroki zakres ochrony fonogramów powoduje, że prawie zawsze, poza wyjątkami wynikającymi z przepisów o dozwolonym użytku, samplowanie będzie wymagało uzyskania zgody producenta fonogramu.
Taki stan prawny w mojej opinii nie ma uzasadnienia. Skoro ustawodawca pozostawia poza zakresem ochrony nieoryginalne fragmenty utworów oraz ich artystycznych wykonań, to dlaczego chroni w szerszym stopniu nietwórczy ze swej natury wkład producenta fonogramu?
Moim zdaniem sferę ochrony fonogramów, podobnie jak to jest w przypadku artystycznych wykonań, powinien wyznaczać zakres ochrony utworu wynikający z jego definicji, poszerzony o dzieła sztuki ludowej. Przecież sam oryginalny układ zjawisk akustycznych może stanowić przedmiot ochrony prawa autorskiego jako zbiór spełniający cechy utworu (art. 3 PrAut).
Nagrania pojedynczych dźwięków lub zjawisk akustycznych nie powinny być objęte prawem pokrewnym, a stanowić jedynie pewnego rodzaju dzieło, podlegające jednorazowej zapłacie związanej z faktem jego sporządzenia, a nie obowiązkowi zapłaty za każdy akt jego eksploatacji.
Co więcej najczęściej w praktyce trudno jest zidentyfikować taki wycięty fragment nagrania jako będący w dyspozycji konkretnego producenta.
W kontekście przepisów prawa międzynarodowego mój postulat wydaje się mało realny do wprowadzenia, ale może warto się nad nim chwilę zastanowić.
Artykuł ukazał się w Rzeczpospolitej w dniu 14 lutego 2015 r.
komentarze 2